Od 3 tygodniu umawialiśmy się na wspólny wypad. No i w ostatnia sobotę stało się. Razem z Konradem i Maćkiem postanowiliśmy zaatakować Skrzyczne. Trasę ustalaliśmy w trakcie jazdy więc trudno było by wytyczyć dokładny szlak na mapie internetowej.
Spotkaliśmy się na początku ścieżki rowerowej pod lotniskiem w Bielsku. Stamtąd ruszyliśmy w kierunku Koziej Góry, gdzie zastanowiliśmy się chwilę nad dalsza trasą. Ruszyliśmy z Równi czerwonym szlakiem na Szczyrk.
Niedługo po tych zdjęciach na dość przyjemnym ale trochę kamienistym szlaku Maciek złapał gumę i niestety musieliśmy się zatrzymać.
Konrad w pewnym momencie zaczął krakać żeby Maciek nie złapał drugiej gumy. Już mieliśmy ruszać dalej ale Konrad nie zdążył podnieść roweru jak dostrzegł że również złapał kapcia haha, a mówiłem mu żeby nie krakał :P. W międzyczasie na prostym odcinku szlaku coś zaczęło biec w nasza stronę. Pierwsze myśli i odczucia były mieszane, z jednej strony byłem zaciekawiony cóż to za stwór a z drugiej bałem się że to coś dzikiego z dużymi kłami. Okazało się po chwili że to sarna :), która zwiała zanim ktokolwiek zdążył włączyć aparat.
Gumy zmienione więc czas ruszać dalej. W miejscu gdzie łączy się szlak czerwony z żółtym postanowiliśmy zjechać w dół trasą rowerową. Niestety trochę pobłądziliśmy i w rzeczywistości zjazd wzdłuż rzeki nie był ani trochę przyjemny. Strasznie dużo wielkich kamieni, ostrych i mało stabilnych. Do tego dość stromo i dało się jechać tylko bokiem ścieżki, a że środek był podmyty to oczywiście koła ściągało do wewnątrz i ogólnie frajdy zero a ryzyko spore. Trochę na ślepo, trochę według mapy, trochę dzięki życzliwości tamtejszych mieszkańców, dotarliśmy do Szczyrku:
Oto skocznie w szczyrku i nasz cel, czyli Skrzyczne. Najpierw jednak chcieliśmy coś zjeść w PTTK, ale było zamknięte więc wstąpiliśmy do jakiejś knajpki. Tanio nie było ale cóż.
Ze Szczyrku ruszyliśmy szlakiem zielonym do momentu złączenia szlaków zielonego i czerwonego:
Na lewo od kapliczki widać szlak czerwony-zielony, tą drogą udaliśmy się w górę aż na szczyt. W drodze kilka razy odpoczywaliśmy bo nie dało się bez przerwy wspinać w górę w takim upale. Z drugiej strony jednak nie było możliwości aby zatrzymać się na dłużej bo komary i inne owady nie dawały nam spokoju. To był ostatni raz kiedy wybrałem się w góry bez spraya na owady.
W drodze na górę minęło nas dwie, może trzy grupy downhilowców. Jak ja im wtedy zazdrościłem że sobie sunął w dół a my musimy wspinać się jeszcze taki kawał. Ale w końcu dotarliśmy na stok Skrzycznego. Do wyboru mieliśmy szlak albo stok narciarski. Zamieniliśmy kilka słów z napotkanymi turystami i postanowiliśmy atakować stokiem narciarskim. Z tego względu że downhilowcy na szlaku mogli nas pozabijać, podobno było tam bardzo wąsko i nie było gdzie uciekać w razie czego. Droga, którą wybraliśmy była cholernie stroma, chyba najbardziej strome podejście jakie w życiu pokonałem. Do tego moje buty z płaską podeszwą nie pomagały we wspinaczce. Jedyne co się przydało to hamulce w rowerze. Po kilkunastu minutach dotarliśmy na szczyt, zmęczeni, mokrzy, brudni, spragnieni ale szczęśliwi. Udało nam się zdobyć Skrzyczne bez pomocy wyciągów :).
Schronisko a w nim kola za 6zł. Konrad zaszalał, ja i Maciek odpuściliśmy. Za 6zł to ja będę miał 2l koli w domu. Odpoczęliśmy trochę w schronisku, popatrzyliśmy na mapę itd. Później chciałem zrobić kilka fotek z tej wieżyczki gdzie wisi reklama pijących butów, ale nie można było tam wchodzić. Strzeliłem więc kilka innych fotek, jak widać zrobiliśmy nawet jedno zdjęcie grupowe. Ten blady z przekrzywionym kaskiem to ja :P, po lewej Konrad i Maciek po prawej. Czas nam uciekał więc pojechaliśmy dalej w dół. Niby szlakiem czerwonym rowerowym, ale tak naprawdę nie wiemy którędy jechaliśmy. Było dość sporo kamieni i nie zbyt wygodnie się zjeżdżało. Zatrzymaliśmy się jeszcze na jakiejś polance przed schroniskiem (tak myślę że to było schronisko).
Poprosiłem Konrada żeby mi zrobił fotkę, ale jak widać ręce mu się trzęsły jak staremu dziadkowi :P hahaha.
No i później w dół, ciągle w dół. Niektóre odcinki szlaku były całkiem przyjemne, kilka dropów i innych wzniesień, na których można było się wybić. Niektóre odcinki dość szybkie, inne dość niebezpieczne. Niestety mam badziewny licznik i nie wiem jaką miałem max prędkość. Do domu mieliśmy wracać przez Klimczok, ale było już za późno i postanowiliśmy "poszaleć" na asfalcie. Droga praktycznie do samego Bielska była w dół więc jechało się całkiem przyjemnie. Każdy szczęśliwie dotarł do domu i chyba nikt nie żałował wycieczki :).
Generalnie kondycyjnie chyba było mniej więcej równo. Na podjazdach i podejściach (bo szczerze przyznam że ich nie brakowało) każdy wymiękał w takim samym stopniu hehe. Na zjazdach chyba byłem trochę szybszy ale nie wypada się chwalić ;). Myślę że w miarę się dogadywaliśmy. Niektórych tekstów nie załapałem od razu ale trudno by było skoro chłopaki znają się od kilku lat i mają wiele wspólnych tematów, o których ja nie mam pojęcia. Mam nadzieję że to nie był pierwszy i ostatni wspólny wypad i że chłopaki zechcą ze mną jechać następnym razem, że nie wyszedłem na zgreda hehe.
Trochę od strony technicznej. Rower spisywał się jak należy, żadnych problemów. Jestem zadowolony z nowych gripów, sa o niebo lepsze od starych. Plecak i bukłak również są zajebiste. Ustnik od bukłaka trochę mało wygodny ale generalnie 3l na plecach a 700ml w bidonie to znaczna różnica. Poza tym dość długo trzymał chłodną temperaturę z czego jestem zadowolony. Tylny panel jak najbardziej spełniał swoją rolę i należycie odprowadzał ciepłe powietrze z pleców. Gorzej było z potem ale miałem zwykłą koszulkę, więc tak czy siak i tak byłem cały mokry. Ochraniacze jak już pisałem we wcześniejszym wpisie również są super. Powiem nawet że przy zjeździe ze Skrzycznego nie czułem aby mnie uciskały, leżały bardzo dobrze i w zasadzie później spory kawałek jechałem po prostej a wcale mi nie przeszkadzały. Kask również w porządku, chroni nie tylko przed upadkiem ale i przed słońcem, które nie dawało nam spokoju. A jednocześnie wcale się nie grzeje i jest bardzo przewiewny. Okulary kupione na szybko dzień przed wyjazdem. Później pokażę fotki na blogu. Dobrze chronią przed słońcem, ale jak pot leje się z czoła to szybko się brudzą, musiałem często je przecierać szmatką lub koszulką. Ale ogólnie są w porządku. Cóż jeszcze... a! Rękawiczki FOXa :). Wcześniej jeździłem bez rękawiczek i muszę przyznać że z rękawiczkami komfort jazdy poprawia się co najmniej o połowę. Chwyt kierownicy jest znacznie mocniejszy, ręce się tak nie ślizgają i wygląda się bardziej pro :P, celowo wziąłem rękawiczki z czerwonym elementem aby pasowały do gripów.
To już chyba koniec wpisu. Mimo spalonego karku i ramion, nie mogę się doczekać kolejnego ataku na Skrzyczne :).
PS.
Mieliśmy 3 liczniki, każdy pokazał inny wynik, ale różnice były nie wielkie. Dodam jeszcze że chyba z Konradem mamy inne pojęcie słowa "teren" :P.