Blogger: BE3_aka_TiViG
Miasto: Lublin
Dystans: 1129.72 km
W terenie: 348.70 km
Prędkość średnia: 19.91 km/h
Styl jazdy: Enduro/FR
Kontakt: GG: 2215922


Dane wyjazdu:
30.00 TRP
30.00 Teren
RID
AVS
0.00 MAX
°C
M
Rockrider 9.1

Szczyty Beskidu Śląskiego

Niedziela, 18 kwietnia 2010 · Dodano: 21.04.2010 | Komentarze 5

Moim celem w Bielsku była Szyndzielnia, planowałem tam wjechać dopiero za rok gdy wyrobię sobie jakąś kondycję fizyczną. Chciałem podjechać do kolejki linowej i z niej skorzystać...

...wyjechałem z domu po 17:00 z zamiarem przejażdżki rekreacyjnej po lotnisku. Zabrałem jednak plecak, kanapki, wodę, herbatę i trzy snickersy. Minąłem lotnisko i pojechałem dalej, na granicy lasu zatrzymałem się na chwilę i nawet przez myśl mi nie przeszło żeby wracać, zobaczyłem las i drogę pod górę, nie mogłem się powstrzymać, pojechałem dalej.

Powoli wspinałem się coraz dalej i wyżej. Robiło się coraz bardziej stromo. Wyruszyłem z domu na głodnego więc chwilę odpocząłem i wszamałem sobie snickersa. Oczywiście ja mogłem jechać dalej ale to rower mi się zmęczył i musieliśmy zrobić przerwę :D.

W pewnym momencie droga mi się urwała i mogłem albo wrócić albo wspinać się na ślepo po stromym zboczu przez gęsty las. Oczywiście zacząłem morderczą wspinaczkę pod górę.

Zdjęcia słabej jakości ale doskonale widać że nie było tam żadnej ścieżki. Pełno gałęzi, kamieni zasypanych liśćmi, dość ślisko i stromo. Męczyłem się tam ładnych kilka chwil. Po drodze ciągle mijałem jakieś małe czarne bobki i modliłem się żeby to nie był Yeti albo jakieś inne cholerstwo. W pewnym momencie stanąłem i nie wiedziałem co zrobić. W krzakach obok mnie przebiegło jakieś duże stworzenie i narobiło mi niezłego stracha. Tym bardziej bałem się iść dalej żeby nie trafić na jakieś legowisko dzików albo inne bydle z kłami. Na fotkach niżej widać że w żadną stronę nie było drogi.

Zdjęcia rozmazana bo ręce trzęsły mi się z wysiłku i ze strachu przed tym co przebiegło chwilę wcześniej obok mnie. Poza tym trudno było równowagę utrzymać bo choć nie widać tego na zdjęciach to było tam bardzo stromo. Ruszyłem dalej bo co miałem zrobić. W końcu dotarłem do jakiejś ścieżynki. Zauważyłem na niej nawet dość świeże ślady opon rowerowych więc pomyślałem że pewnie nie daleko jest jakieś schronisko albo coś. Niestety bardzo się myliłem.
Mogłem wreszcie usiąść na rower i pojechać jak na rowerzystę przystało, nie musiałem już pchać maszyny pod stromą górę. Za jakiś czas trafiłem na szeroki, chyba uczęszczany szlak. Miałem opcję jazdy w górę lub w dół. Decyzja nie była łatwa bo z jednej strony chciałem piąć się jak najwyżej, ale z drugiej było już dość późno i słońce zaczynało opadać coraz szybciej.

Uznałem że mam jeszcze trochę czasu a w razie czego droga w dół nie powinna zająć mi dużo czasu więc powinienem zdążyć przed nocą. Poza tym miałem ze sobą lampki do roweru więc jako tako zabezpieczony. Problem tkwił w tym że tak naprawdę nie znałem tej trasy i nie wiedziałem dokąd prowadzi droga w dół i w górę. Postąpiłem mało rozważnie i pojechałem w górę. Trafiłem w miejsce z którego mogłem patrzeć na całą panoramę Bielska, była tam ławka i łysy stok, wiedziałem gdzie jestem bo to miejsce bardzo charakterystyczne, widzę je z okna :). To był stok Szyndzielni. Tam zrobiłem kilka zdjęć i ruszyłem dalej ku górze nie bacząc na to że zapadał zmrok. Wiedziałem że gdzieś nie daleko musi być schronisko.


Po drodze minąłem grupkę chłopaków schodzącą w dół. Zapytałem czy do schroniska daleko, odpowiedzieli że schodzą już jakieś 10min. Pomyślałem że skoro oni schodzą 10min to ja będę wchodził pół godziny. A za pół godziny było by już ciemno. Miałem w portfelu jakieś 30zł więc mogłem liczyć na nocleg, musiałem tylko dotrzeć na górę. Wyszedłem na stok przy wyciągu narciarskim, gdzieś między schroniskiem a kolejką linową. Minąłem po drodze jeszcze dość sporą grupkę turystów schodzących na dół i dotarłem do schroniska.

Powrót do domu był możliwy, ale nie miał sensu. Nie miałem nawet głupiego kasku a perspektywa upadku podczas zjazdu i utraty przytomności w dzikim lesie w górach, nie była zbyt optymistyczna. Zostałem więc na noc w Schronisku Szyndzielnia za 23zł. Zasnąłem momentalnie. Około 24, może 1 w nocy obudziła mnie ulewa za oknem. Burza trwała ładne 3 godziny albo i dłużej, nie wiedziałem jaki był czas bo bateria w telefonie mi padła. Nie spałem przez cały czas, udało mi się zapaść w sen dopiero gdy deszcz przestał padać, było coś koło 3, może 4 w nocy. Następnego dnia po godzinie 10:00 wyszedłem ze schroniska. Zjadłem kanapkę, napiłem się i popatrzyłem na mapę turystyczną wywieszoną przed schroniskiem. Wyraźnie było napisane że Szyndzielnia leży 1028m.n.p.m. Jeszcze 5 min wcześniej byłem pewien że Szyndzielnia to najwyższy szczyt w tym regionie. Aż ujrzałem piękny ciąg cyferek, 1117m.n.p.m i napis Klimczok. Decyzja była prosta, skoro jest 10 rano a do pracy mam dopiero na 14 to czemu by nie zaliczyć jeszcze jednego szczytu. Droga na Klimczok nie była łatwa, musiałem prowadzić rower przez spory kawałek. Burza w nocy narobiła trochę bałaganu, masa kamieni i błota. Do tego śnieg i śliskie podłoże. Ale wejście na Klimczok nie sprawiło mi większych trudności. Dotarłem na szczyt i odpocząłem sobie 15 minut. Nie zrobiłem żadnych zdjęć bo baterie w aparacie zdechły a zapasowe akumulatorki nie chciały działać, albo się nie naładowały albo coś z nimi było nie tak. Wkurzyłem się wtedy ładnie. Ale co miałem robić, odpocząłem, napiłem się i pojechałem dalej w stronę Trzech Kopców. Nie było łatwo bo jak już pisałem burza przeorała wszystkie szlaki. Gdzieś na Trzech Kopcach zrobiłem odpoczynek bo widok był nieziemsko piękny i po prostu chciałem popatrzeć i pooddychać świeżym powietrzem. Wtedy też wpadłem na idiotyczny pomysł żeby wyregulować tylny hamulec, który zaczął ocierać o tarczę. Nie skończyło się to dobrze. Niechcący wcisnąłem wskazujący palec prawej ręki w kręcącą się tarczę hamulcową. Ułamek sekundy i zobaczyłem tylko jak leje się krew. Na pierwszy rzut oka wyglądało to jak by palec był obcięty i wisiał tylko na kawałku skóry. Ale nie przyglądałem się, chwyciłem chusteczkę i bandaż, który całkiem przypadkiem miałem w plecaku. Zrobiłem prowizoryczny opatrunek i ruszyłem dalej chcąc jak najszybciej dotrzeć do domu. Niestety droga była cholernie trudna. Zjazdy ekstremalnie strome i wszędzie pełno błota, koleiny wydrążone przez spływającą wodę i grząska nawierzchnia sprawiały że nie dało się panować nad kierownicą. Mimo praktycznie cały czas wciśniętych hamulców i tak sunąłem w dół z dużą prędkością bez możliwości zatrzymania się. Puszczenie klamek hamulcowych w moim przypadku równało się poważnemu wypadkowi. Raz o mały włos nie wpieprzyłem się w wyrwę w ziemi, jadąc z góry nie było jej widać, dostrzegłem ją ułamek sekundy przed tym jak z niej zeskoczyłem. Sam nie wiem jak to zrobiłem ale chyba wcześniej oglądane filmiki o DH czegoś mnie jednak nauczyły. Gdybym mocno nie odchylił ciała do tyłu to leżał bym gębą w błocie, pewnie z rozwaloną głową i sam Bóg wie co jeszcze. Na szczęście dałem radę. Choć dalej nie było wcale łatwiej. Nie obyło się bez upadków. Dwa, może trzy razy przeleciałem przez kierownicę jak szmaciana lalka a rower został w miejscu zagrzebany w błocie. Na zjeździe było bardzo dużo głębokich kolein zalanych grząską warstwą błota, żadne umiejętności tam nie pomagały bo tych wgłębień zwyczajnie nie było widać. W pewnym momencie zacząłem się po cichu modlić żeby ta trasa się już skończyła, ale nic z tego. Rękę miałem całą we krwi bo z palca mi ciągle ciekło. W końcu trafiłem przed potok Barbara (tera wiem jak się nazywa, wtedy nie wiedziałem). Wszędzie pełno wody i błota, no ale jak już się przedostałem przez ten chlew to dalej była utwardzona droga na dół. Ulga jaką wtedy poczułem była nie do opisania. Nie wiedziałem gdzie jadę, ale ważne było żeby jechać w dół. Po drodze minąłem jakiegoś rowerzystę, zatrzymałem się kilka metrów dalej i poczekałem na niego. Zapytałem czy ma mapę, nie miał, więc spytałem dokąd prowadzi ta droga. Powiedział że do Wapienicy, więc pojechaliśmy spokojnie razem. Później się okazało że jesteśmy nad Zaporą, a stamtąd droga prosta :). Jeszcze tylko szybki zjazd w dół i przez miasto do domu. Pogadałem trochę w czasie drogi z tym gościem i na lotnisku każdy pojechał w swoją stronę. W domu nie mogłem odwinąć bandaża bo był zalany krwią, która z wierzchu była skrzepnięta i wszystko było sklejone do kupy. Słabo mi się zrobiło jak przemywałem ranę woda utlenioną ale jakoś wytrzymałem. Paskudnie to wyglądało, z resztą nadal wygląda. Ale żyję, teraz siedzę na L4 do wtorku więc się trochę poobijam ;).

Podsumowując:
Pierwszy dzień:
Szyndzielnia 1028m.n.p.m i nocleg w schronisku.
Drugi dzień:
Klimczok 1117m.n.p.m.
Trzy Kopce 1082m.n.p.m (750m na południowy-zachód od Klimczoka).
Sucha Żłobina (źródło potoku Barbara na wysokości ok. 980m.n.p.m).
Rezerwat Przyrody Szyndzielnia (obejmuje strome stoki góry Trzy Kopce).
Zapora im. Ignacego Mościckiego 478m.n.p.m (zapora w Wapienicy - Jezioro Wielka Łąka).
Cóż, jestem z siebie dumny. To był mój drugi wypad w góry na rowerze. Przy zerowej kondycji fizycznej to chyba wyczyn nie lada ;).

PS. Wybrałem najlepsze zdjęcia. Drugiego dnia padł mi aparat i najpiękniejsze widoki oraz najcięższe zjazdy mogłem jedynie zapisać w głowie. Szkoda, bardzo tego żałuję bo wiele się działo w drodze powrotnej.





Komentarze:

masakra | 18:09 czwartek, 22 kwietnia 2010 | linkuj |
Gratulacje:) i widzisz sam że full to full:D Tereni super, oby wszędzie tylko taki...

tivig | 20:42 środa, 21 kwietnia 2010 | linkuj |
Nie wjeżdżałem od strony Zapory. Też się dziwię że tak mało km mi nabiło. Mam zaniżony wynik na liczniku. Chciałem zaznaczyć trasę, którą jechałem, ale na żadnej mapie nie ma dokładnych szlaków pokazanych. A te 30km to w zasadzie tylko teren. Można odjąć 2-3km drogi do domu ale...

kondzios230 | 19:40 środa, 21 kwietnia 2010 | linkuj |
Brrr. W góry bez kasku? Ciesz się że skończyło się tylko na głupio kontuzjowanym paluchu :)

Pomijając kwestie zdrowotne, gratuluję szarpnięcia się na taką ambitną trasę mimo braku wcześniejszych podobnych doświadczeń.
Ta ścieżka, którą wjechałeś na Szyndzielnię, zaczyna się na lewo od tego baru na zaporze? Bo nie ogarnąłem.
Kilometry wpisałeś tylko z jazdy w terenie? Jak dla mnie trochę jest ich za mało- głupim kręceniem się z i na Kozią nakręciłem 30 więc powinno być tego trochu więcej.
Zdrowia życzę!

tivig | 10:23 środa, 21 kwietnia 2010 | linkuj |
Zainwestuję nie tylko w kask. Tylko dopiero po wypłacie, jeszcze kawał czasu. Dzięki za komentarz :).

AdAmUsO | 10:21 środa, 21 kwietnia 2010 | linkuj |
historia mrożąca krew w żyłach :) fajnie się czyta, z mojej strony mała rada, zainwestuj w ten "głupi" kask! powrotu do zdrowia życzę i kolejnych tak ciekawych rowerkowych wypraw.
pozdrawiam

Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa awodu
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]